Jeśli ktoś obserwował kiedyś małe dziecko wybierające się w podróż samochodem, statkiem czy samolotem zbudowanym przez siebie ze sprzętów kuchennych, nigdy nie będzie traktować poważnie poglądu, że kreatywność i radość tworzenia to coś, czego trzeba dzieci nauczyć. Dzieci próbują wszystkiego, co im przyjdzie do głowy, a dziecięca skarbnica pomysłów rozwija się samoczynnie, wystarczy, że nie będziemy w ten proces ingerować. Niestety, robimy to częściej, niż może sami byśmy chcieli- niejednokrotnie nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Ileż to razy siedzi sobie taki mały budowniczy przed swoim wielkim dziełem, żywiąc nadzieję, że ktoś pochyli się nad nim i wyrazi podziw. I ile razy spotka go wielki zawód, bo nie ma wokół nikogo, kto poświęciły chociaż krótką chwilę na wspólne podziwianie statku, albo okazuje się, że drewniana mątewka nie może być masztem, bo właśnie trzeba pomieszać zupę.. Jeśli takie sytuacje zdarzają się częściej, w mózgu dziecka zostaje zakodowana informacja, że tak naprawdę jego pomysły nikogo nie interesują, że kuchnia nie jest odpowiednim miejscem dla małych odkrywców, a mątewka to nie maszt. To, co na początku było źródłem zadowolenia i radości, teraz wywołuje frustrację. Dziecku po prostu przechodzi ochota na zabawę. Częste doświadczanie takich stanów prowadzi w mózgu do łączenia pierwotnie pozytywnych impulsów z negatywnymi odczuciami. Maluch, którego utwierdzamy w tym, co robi, i nie zachęcamy do działania, traci ochotę na zbudowanie statku już na samą myśl o tym, i zamiast samemu poszukiwać nowych idei, woli być zabawiany.